Droby, kolędnicy, szczodroki

Ze wspomnień Adama Rejmana:

W Czarnej nie mieszkam już od 1971 roku, ale swoich informatorów /młodszy brat/ tu mam. Od niego wiem, że zwyczaj kolędowania /droby i nie tylko/ całkowicie tu zaniknął. Pomyślałem, że może warto więc o tych malowniczych zwyczajach napisać parę słów w nadziei, że może ktoś zechce o tym przeczytać. Może jakoś utrwalić a może nawet reaktywować? 


Czarnieńskie kolędowanie to były w pierwszej kolejności droby. Czarnieńskie droby chodziły tylko w Nowy Rok, a ja byłem jednym z nich. Droby były różne i zmieniały się wraz z upływem czasu. Pamiętam, że kiedy byłem jeszcze dzieckiem, wpierw, skoro świt, budziły gospodarzy droby biedne. Takie które z workiem na plecach zbierały pszenicę dla kur ale jabłkiem lub kawałkiem ciasta też nie gardziły. Ich strój nie był wyszukany. Zwykle był to odwrócony na drugą stronę kożuch przepasany powrósłem, a na twarzy maska zrobiona ze skórki króliczej z otworami na oczy i nos. Bywało, że taki bardziej pomysłowy kolędnik przyczepiał do maski czerwony nos i język w takim samym kolorze.


Kiedy robiło się już bardziej widno i ciepło, zaczynały chodzić grupy poprzebieranych dzieci i trochę większej młodzieży. Dzieci odwiedzały zwykle sąsiadów, którym składały życzenia, a jako datki zbierały drobne pieniążki, czasami słodkie ciasto. Dzieci były bardzo kolorowo poprzebierane. A to za anioła, a to za diabła i bywało, że /zwykle diabeł/ straszyły tych malców, którzy na kolędników byli jeszcze za młodzi i przebywali w domach. Tym ostatnim zwykle nie było do śmiechu i takie diabelskie poszturchiwanie drewnianymi widłami zwykle kończyło się płaczem.

Starsza już trochę młodzież zaczynała chodzić w godzinach popołudniowych. Również kolorowo poprzebierana. Zwykle skupiała się na odwiedzaniu tych domów, w których był kawaler albo panna, którzy nie brali udziału w chodzeniu po drobsku. Młodzież ta nie gardziła kolędą w postaci drobnych grosików, ale też nie odmawiała poczęstunku, którym zwykle było porzeczkowe wino.


Wszystkie droby obowiązkowo wchodząc do czyjegoś domu wypowiadały formułkę "Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok, żeby się wam urodziła pszeniczka i groch, zimnioki jak pnioki, kapusta jak przetaki, owies jak las, żeby się wam dobrze konik pasł ". I  ewentualnie jeszcze coś więcej, jak ktoś umiał. Do pewnego czasu obowiązkiem droba było się tak przebrać, żeby nikt z domowników nie poznał, kto jest kto. Odwiedzani domownicy z kolei czynili duże wysiłki, żeby kolędnika rozpoznać, co skutkowało czasem zrywaniem z drobów masek. Było przy tym dużo śmiechu, kiedy okazywało się, że "Adaś, to ty?" "A ja myślałem, że to kto inny". Początkowo maski robiło się samemu ze wspomnianej już wcześniej króliczej skórki, bądź szyto z jakiegoś płótna. Oczywiście diabeł, anioł i śmierć były najbardziej cenione. Później gotowe już maski tłoczone z papieru kupowało się w jednym ze sklepów w Łańcucie. W czasie, kiedy już byłem poważnym kawalerem moda na maski zniknęła i nikt już nie ukrywał swojej twarzy. Za to malował ją szminką i innymi farbami oraz przyozdabiał, a to kowbojskim kapeluszem, a to indiańskim pióropuszem. Zdarzało się, że niektóre dziewczęta potrafiły sobie tak wymalować wąsy i brody, że były brane za facetów.

Nie wszyscy mieszkańcy wtargnięcie drobów do izby witali z radością, dlatego niektóre domy były, często w ostatniej chwili, zamykane. Ale były też domy, w których gospodarz czekał na drobów z otwartymi rękami i otwartym gąsiorkiem wina domowej roboty.

Ostatni rodzaj drobów to były droby wieczorowe i nocne. To była już przeważnie podstarzała kawalerka, a przypuszczam, że i żonaci mężczyźni też brali w tym udział. Raz byłem świadkiem takiego wtargnięcia tych wieczorowych drobów do mojego domu. Byli dość mocno podchmieleni, wyposażeni w harmonię i, gdy tylko weszli, zaraz zaczęły się tańce. Pamiętam, jak moja matka wywijała z takim jednym. Niestety po zakończonym tańcu trudno ją było rozpoznać, bo tak została wysmarowana w trakcie tańca sadzą. Droby te też chętnie całowały wszystkich dorosłych domowników, a z takiego pocałunku wychodziło się zwykle mocno usmarowanym szminką i sadzą. Oczywiście domagali się wódki i wina i, bez względu na to czy dostali czy nie, rozrzucali po mieszkaniu sieczkę.

Droby w zasadzie ograniczały swoją aktywność do swojej wsi, choć zdarzało się, że do Czarnej docierały czasem droby z Krzemienicy. Ja i moi koledzy takich spotkań z krzemienickimi drobami unikaliśmy, bo szła fama, że oni zaraz będą chcieli się bić.

Jako ciekawostkę podać mogę, że nasza próba poszerzenia drobskiego terytorium o Łukawiec skończyła się fiaskiem, bo już w pierwszym obejściu na Łukawcu zostaliśmy przepędzeni przez jakąś bardzo energiczną staruszkę z miotłą. Jak później ustaliliśmy, na Łukawcu zwyczaj chodzenia po drobsku nie był w ogóle znany.

Po Nowym Roku zwykle o wieczorowej porze zaczynali chodzić inni kolędnicy. Jak to mogło wyglądać można wyobrazić sobie choćby oglądając w telewizji chodzenie z turoniem, z tym, że w Czarnej było to chodzenie z kozą. Koza bodła domowników i groźnie kłapała pyskiem. W  ekipie, która jej towarzyszyła obowiązkowo musiał być anioł, diabeł, śmierć z kosą, czasem Żyd. Śmierć oczywiście tą kosą wywijała, diabeł szturchał widłami, Żyd coś tam mamrotał. Kilka razy przez wieś przeszła też ekipa ze słoniem. Słoń był tak skonstruowany, że wywijał zrobioną ze sprężyny trąbą, a pozostali uczestnicy przedstawienia /diabeł, śmierć/ robili swoje.

Do zwyczajów związanych z Bożym Narodzeniem było też przejście przez wieś Trzech Króli. Za mojej pamięci zdarzyło się to raz i dobrze pamiętam tych trzech rosłych mężczyzn, ubranych iście po królewsku, w powłóczystych sukniach i ze złotymi koronami na głowie.

Godne odnotowania jest też przejście przez Czarnę ekipy, która w specjalnie skonstruowanej szopce pokazywała teatrzyk kukiełkowy, który ówcześni Czarnianie nazywali „puszczaniem bożków". Na dzieciach ogromne wrażenie robiły pokazywane kukiełki: diabeł, anioł, śmierć, postać Żyda i robiąca masło czarownica. W teatrzyku tym cały czas coś się działo. Śmierć ścinała komuś głowę, diabeł przepędzał Żyda i przeszkadzał czarownicy w jej pracy. Nie mam pewności skąd na Zawodzie dotarł ten teatrzyk. Zapamiętałem dwie wersje: albo z Krzemienicy, albo gdzieś z okolic Borku Starego.

Wreszcie chodzenie z gwiazdą, w którym uczestniczyłem. Taką bardzo solidną gwiazdę, do wnętrza której wkładało się zapaloną świeczkę, zrobił nam ojciec. Gwiazda była przeszklona, a jej szybki pomalowane na różne kolory. Kiedy stawało się wieczorową porą pod czyimś oknem, a domyślni mieszkańcy gasili w izbie światło, mogli oglądać za oknem kolorowe widowisko. Oczywiście, że dziś taki spektakl przegrałby z pierwszym lepszym kolorowym telewizorem, ale wtedy nie było przecież nie tylko telewizji, ale nawet prądu w niektórych chałupach. Stojąc pod oknem wykonywaliśmy którąś z popularnych kolęd, a później oczekiwaliśmy na zapłatę czyli kolędę. Odchodząc śpiewaliśmy: „Wiwat, wiwat, już idziemy, za kolędę dziękujemy, ażebyście długo żyli, a po śmierci w niebie byli z aniołami!".

A gdy gospodarz nie kwapił się z datkiem, mógł na odchodne usłyszeć: „Wiwat, wiwat, już idziemy, za nic wam nie dziękujemy, a żebyście krótko żyli, a po śmierci w piekle byli z diabełkami!".

Do czarnieńskich obyczajów bożenarodzeniowych należało też palenie na pastwisku ognisk i pochodni po kolacji wigilijnej połączone z kolędowaniem, często przy towarzyszącej harmonii. A później, aż do Pasterki przychodził czas na różne psoty. Za „moich" czasów przypadki rozebrania wozu i złożenia go na kalenicy domu, czy zatkania komina szybą tak, żeby się gospodyni w domu dymiło, już się nie zdarzały. Ale bywało, że ktoś nie mógł wyjść na Pasterkę, bo miał zawiązane drzwi drutem z zewnątrz, albo łapał za wysmarowaną towotem klamkę.


Zwyczaje wielkanocne były znacznie uboższe. Ja zapamiętałem tylko przejście przez wieś szczodroków. To byli normalni, choć z pewnością biedni, nieprzebrani ludzie. Deklamowali jakąś formułkę  /a jo mały żoczek, wylozem na krzoczek itd/. I oczekiwali na szczodroki. Szczodroki to były takie twarde jak kamień razowe bułki, w które zęby wbijało się z największym trudem. Prawdziwy przysmak przedwojennych i wojennych dzieci, na przednówku...

2 komentarze:

  1. No i mamy pierwszą reakcję na ten opis bożenarodzeniowych i noworocznych obyczajów... Już po zamieszczeniu tekstu otrzymałem prośbę z Krzemienicy o zamieszczenie wyjaśnienia... Mój informator stanowczo zaprzecza jakoby krzemienickie droby były w stosunku do czarnieńskich nastawione agresywnie i dodaje że krzemienickie droby były witane w Czarnej bardzo serdecznie i gościnnie... Adam Rejman...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mam też potwierdzenie od pewnego czarnieńskiego droba, że był świadkiem takiego spotkania z pewną / padają nazwiska / agresywną krzemienicką bandą, przed którą czarnieńskie droby salwowały się ucieczką...Tak więc bywało tak jak pisał do mnie ten łagodny drob z Krzemienicy i tak, jak opowiedział mi wystraszony wtedy drob z Czarnej... Nazwiska wszystkich zachowam tylko dla siebie, bo niektórzy ci panowie żyją a niektórzy zajmują nawet eksponowane stanowiska... A.R.

    OdpowiedzUsuń